– Chcemy powołać front organizacji obywatelskich, które nie akceptują aktualnej sytuacji społecznej. To może doprowadzić do powtórzenia sytuacji w Bułgarii i obalenia antypracowniczego rządu – mówi Piotr Duda, przewodniczący Solidarności w rozmowie z Jerzym Kłosińskim.
– Wiosna 2013 roku, czy to będzie czas wybuchu społecznego niezadowolenia z powodu coraz trudniejszej sytuacji pracowników i ich rodzin? Co zamierza zrobić „S”?
– Jako pracownicy musimy podjąć rękawicę rzuconą przez liberalny rząd Donalda Tuska. Widać, że z drugiej strony konsekwentnie, krok po kroku, zabierają nam nie żadne przywileje czy uprawnienia, tylko możliwość cywilizowanej, normalnej pracy, takiej jak w Unii Europejskiej. Nie bronimy żadnych przywilejów, supersocjalnych rozwiązań w kodeksie pracy. Nie, my bronimy pracowników przed niewolnictwem, bo że mamy wyzysk to doskonale wiemy.
– Społeczeństwo jest dość bezradne wobec poczynań koalicji PO-PSL. Polacy popierają związek, ale nie są w stanie przeciwstawić się ciągłemu zaciskaniu pasa. Przeciętne pensje, i tak niskie, stoją w miejscu lub maleją, wzrasta bezrobocie, minister finansów wymyśla różne formy wyciskania z obywateli pieniędzy. Czy „S” ma pomysł na odwrócenie społecznej apatii?
– Nie wiem, gdzie jest ta granica, kiedy wreszcie coś pęknie. Widzimy, jak w innych krajach przychodzi taki moment, dochodzi się do granicy, za którą pewne rzeczy pękają. Najlepszym przykładem jest Bułgaria. Jedna podwyżka cen energii doprowadziła do tego, że ludzie wyszli na ulice i obalili rząd, choć punktów zapalnych wcześniej nie brakowało. Nie wiem, gdzie znajduje się granica wytrzymałości polskich pracowników. Niedobrze, że od kilkunastu lat utrwalił się taki sposób działania, że pracownicy mówią liderom związkowym: idźcie i załatwiajcie. A my bez wsparcia pracowników, bez związkowej armii, zostajemy często bezsilni. Jeżdżę po kraju i staram się ludzi do tego przekonywać. Ale mobilizować muszą się nie tylko związkowcy. Kiedy w ubiegłym roku protestowaliśmy przeciwko wydłużeniu wieku emerytalnego, to przed sejmem były nas tysiące, a nie miliony. A przecież ta sprawa dotyczy wszystkich zatrudnionych. Podobnie jak wprowadzenie rocznych okresów rozliczeniowych czasu pracy. Stajemy się pracownikami na rozkaz, bez prywatnego życia. W tej sprawie przygotowujemy kampanię, by uświadomić to wszystkim. Jako Komisja Krajowa nie poddamy się tej apatii. Prędzej zrezygnuję z funkcji przewodniczącego, niż się poddam.
– Jest oczekiwanie, by Solidarność wskazała drogowskaz – co robimy dalej? Bo to Solidarność jest liderem ruchu protestu.
– Dlatego nie możemy zawieść ludzi, którzy na nas liczą. Marcowa Komisja Krajowa wyznaczy strategię kolejnych akcji. Nie ma już na co czekać, bo z tygodnia na tydzień nam, pracownikom, coraz mocniej przykręca się śrubę.
– Ale podkreśla Pan potrzebę zjednoczenia organizacji społecznych, grupy „niezadowolonych”.
– Musimy iść szerszym frontem. Różnego rodzaju organizacje, stowarzyszenia są niezadowolone z aktualnej sytuacji politycznej i społecznej. Zastanawiamy się, dlaczego połowa Polaków nie chodzi na wybory. Najwyraźniej niektórzy zawiedli się na całej klasie politycznej, uznają, że nie ma na kogo głosować. Partiokracja spowodowała, że ludzie się wycofali. Widzą w parlamencie tych samych ludzi, którzy raz są w koalicji, raz w opozycji, ale nie rozwiązują problemów społecznych, a zajmują się sobą. I przestali wierzyć politykom. Dlatego zaprosiłem przedstawicieli organizacji i stowarzyszeń obywatelskich na spotkanie 16 marca do Sali BHP w Gdańsku. Bo wiele nas może dzielić, ale jedno łączy – wszyscy dostaliśmy po tyłku od rządzących. Chcemy powołać Platformę Oburzonych – front organizacji obywatelskich, które nie akceptują aktualnej sytuacji społecznej. Na początek mamy trzy sprawy. Po pierwsze – zmianę ustawy o referendum ogólnokrajowym. My zebraliśmy 2,5 mln podpisów pod wnioskiem o referendum emerytalne, a koalicja rządowa wywaliła to do kosza. W ubiegłym roku łącznie zebrano 4,6 mln podpisów pod różnymi inicjatywami obywatelskimi i wszystkie zostały odrzucone. Dlatego musimy zmienić ustawę tak, by po zebraniu odpowiedniej liczby podpisów referendum było obligatoryjne i nie mógł go odrzucić sejm. Bo teraz trudzimy się, zbieramy 2,5 mln podpisów, a rządzący mówią „nie” i lekką ręką odrzucają. Po drugie – chcę rozmawiać o referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych. System proporcjonalny ogranicza nasze prawa, bo to szefowie partii decydują, kto znajdzie się na liście wyborczej i na którym miejscu – biorącym czy niebiorącym. Ja chciałbym, żeby poseł Janusz Śniadek i wszyscy posłowie rozliczali się przed swoim elektoratem, a nie przed szefem partii. Może należy wprowadzić system mieszany, będziemy dyskutować. I trzecia sprawa – referendum w sprawie skrócenia kadencji sejmu. Ten parlament nie zdał egzaminu. Te trzy pomysły działania to taki nasz trójpak. Chodzi o to, by społeczeństwo miało więcej władzy i przekonanie, że uczestniczy w podejmowaniu najważniejszych w państwie decyzji, mogło się wypowiadać w najważniejszych kwestiach. W tych sprawach możemy współpracować, dlatego idźmy razem.
– W dramatycznych społecznie sytuacjach powstają fronty różnych organizacji, tak było np. we Francji, kiedy w latach 30. powstał Front Ludowy. Czy ta współpraca będzie sformalizowana?
– Okaże się po tym spotkaniu. Tam będą ludzie, którzy zapoczątkowali ruch o wolny internet, czyli przeciwko ACTA, przez Zmielonych Pawła Kukiza, którzy walczą o jednomandatowe okręgi wyborcze, po związek zawodowy lekarzy. Doprowadzenie do zmiany ustawy o referendum ogólnokrajowym, a potem referendum ws. JOW-ów byłyby wielkimi sukcesami prawdziwej demokracji, pokazaniem, że w ważnych sprawach społeczeństwo ma prawo się wypowiadać.
– Solidarność wybrała wcześniej taktykę negocjacji, ostatnio doszło do spotkania z wicepremierem Piechocińskim. Czy negocjacje dają nadzieję, że chociaż część oczekiwań związku zostanie uwzględniona?
– Jeżeli chodzi o resort premiera Piechocińskiego, to jestem umiarkowanym optymistą. W sprawach, na które ma wpływ, będzie dialog, już powstały wspólne zespoły ds. polityki przemysłowej. Ale w pozostałych, zależnych od rządu, siła PSL będzie taka jak liczba posłów tej partii w sejmie. I liberalne projekty będą dalej forsowane. Niestety, potwierdza to nominacja na wicepremiera Jacka Rostowskiego.
– Awans ministra Rostowskiego odczytuje Pan jako stawianie kolejnego muru w dialogu społecznym?
– Zdecydowanie tak, bo minister Rostowski już się „wykazał”. Przecież doszło do zwolnienia szefa Sekcji Krajowej Pracowników Skarbowych, którzy podlegają resortowi finansów. Tak minister prowadzi dialog w swoim resorcie. A teraz pozycja Rostowskiego została jeszcze wzmocniona.
– Bezrobocie skoczyło bardzo wysoko. Czy reakcja rządu jest adekwatna do skali problemu?
– Na pewno nie. Projekt ustawy antykryzysowej nie rozwiązuje problemu bezrobocia. Jest propozycja pomocy publicznej dla ratowania miejsc pracy w firmach, w których obroty spadną o 15 proc. Ale minister Kosiniak-Kamysz chce, aby o przyznaniu dofinansowania decydował rząd na wniosek ministra gospodarki i ministra pracy. My uważamy, że powinno to być obligatoryjne – jeśli obroty spadają, firma automatycznie dostaje pomoc na subsydiowanie miejsc pracy. A nie jest to zależne od widzimisię premiera Tuska czy ministra Rostowskiego. Zresztą dopóki minister Rostowski nie odmrozi prawie 7 mld zł Funduszu Pracy to w ogóle traktuję rządową walkę z bezrobociem jako czysto PR-owską.
Inna kwestia to brak polityki przemysłowej, o czym mówiliśmy podczas niedawnej debaty w sejmie i na zjeździe krajowym. Musimy dbać o swoją gospodarkę, inne państwa to robią, a też są w UE. A my realizujemy politykę Tuska: „zero protekcjonizmu, wszystko ma załatwić rynek”. We Francji Arcellor Mittal zamyka stalownię, ale nie zwalnia ludzi. Mimo że to prywatna firma, rząd jest aktywny. Tylko u nas rząd pozostaje bierny. Przecież od lat wiedzieliśmy, że Berlusconi rozmawia z szefem Fiata, by przenieść produkcję pandy. Nie wykonano żadnego ruchu.
– 65 proc. młodych deklaruje, że widzi swoją przyszłość na emigracji. W ubiegłym roku wyjechało ok. 100 tys., w kolejnych 3 latach wyjedzie następne 300–500 tys. Co Pana zdaniem powinien zrobić rząd, by zatrzymać tych ludzi w kraju? Co nas czeka, kiedy w Polsce zabraknie kilkuset tysięcy młodych osób w wieku produkcyjnym?
– Dzieje się tak, że my tych ludzi kształcimy, na to wydaje się wspólne pieniądze, a oni wyjeżdżają do pracy za granicę. Bo niestety 70 proc. młodych absolwentów, którzy podejmują pracę, dostaje umowę śmieciową i nie widzi przed sobą żadnych perspektyw. I to nie jest umowa na miesiąc, trzy czy pół roku, to trwa latami. I nie dziwię się, że decydują się na wyjazd za granicę. Dobrze też wiemy, na jakie wynagrodzenia mogą liczyć młodzi w Polsce, a ze strony neoliberalnego rządu i ekspertów słyszymy, że 1600 zł brutto płacy minimalnej to za dużo i przedsiębiorcy nie mogą tyle płacić! Tak postępując, tych młodych nie zatrzymamy w kraju i nie wiem, czym to się skończy. Wiem tylko, że oni za granicą płacą podatki i składki emerytalne…
– …tam zakładają rodziny…
– …i tam kobiety rodzą dzieci. Wydłużenie urlopu macierzyńskiego do roku oceniam pozytywnie, ale trzeba pamiętać, że to dotyczy tylko kobiet, które mają w miarę stabilną sytuację, bo pracują na etacie. A co z dziewczynami, które chciałyby założyć rodziny, a pracują na umowach śmieciowych? Tu oczekuję od rządu błyskotliwych pomysłów.
– Niska dzietność, masowa emigracja, niskie płace, umowy śmieciowe – alarmów jest tak dużo, że każdy rząd zrobiłby rachunek sumienia skutków swoich działań. Tylko ten rząd tego nie robi.
– Teraz dochodzi jeszcze wydłużenie okresów rozliczeniowych czasu pracy. Pracodawca będzie mógł nakazać podwładnym pracę przez 12 godzin na dobę nawet przez pół roku! Stracą swój prywatny czas, bo będą ludźmi na rozkaz – dziś szef każe przyjść na godzinę 10, jutro na 12, a pojutrze zostać do 22. Kto odbierze dziecko z przedszkola, żłobka? To kolejny problem młodych ludzi, którzy nie będą się decydować na dzieci, bo nie wszyscy mają dziadków i babcie. O niskich wynagrodzeniach alarmujemy od lat. W 2012 roku, po raz pierwszy od ’93, spadły płace realne. Ale pensje managementu wzrosły o 20–23 proc., a także popyt na towary ekskluzywne. Rośnie więc przepaść między bogatymi a biednymi. Polska to nie tylko Warszawa i kilka metropolii. Będzie tak, jak widziałem np. w Gruzji, gdzie życie tętni w stolicy, Tbilisi, a poza tym nie ma nic. Podobnie jest w Azerbejdżanie – poza Baku właściwie pusta ziemia. To wschodni model rozwoju.
– Ostatnio Szwajcarzy zdecydowali w referendum, że płace managementu nie mogą być zbyt wysokie w stosunku do wynagrodzeń przeciętnych.
– W Polsce obowiązuje płaca minimalna, ale może powinna być też płaca maksymalna? Jeżeli prezes banku zarabia 150 tys. zł miesięcznie, to ile on może dawać więcej serca, intelektu, zaangażowania od kasjerki, która ma 1800 zł? Pięć razy więcej, dziesięć razy więcej, ale nie 100 czy 200 razy więcej!
– Solidarność podkreśla, że rząd nie prowadzi polityki przemysłowej. Jakie powinny być filary tej polityki, na co Polska, po likwidacji setek zakładów, może dziś w przemyśle postawić?
– Polska musi wrócić do polityki przemysłowej opartej na nowych technologiach, wykorzystując myśl techniczną polskich inżynierów. Gospodarka oparta na usługach to mit. Gospodarka musi być oparta na tradycyjnym przemyśle. Wtedy wokół niego powstają usługi. Polska to nie Egipt, Turcja czy Grecja, które mogą postawić w takiej mierze na usługi i turystykę. Zwalnianym pracownikom Fiata w Tychach proponuje się pożyczki na założenie działalności gospodarczej. Pytam: jakiej? Nawet jeżeli pracownicy po pracy szli napić się piwa, to ich będzie znacznie mniej, bo 1500 zostało zwolnionych. Czyli właściciele lokali z piwem też za chwilę zbankrutują.
– Może państwo powinno ułatwiać powstawanie firm tworzonych przez różne kooperatywy, spółdzielnie, drobnych inwestorów? Tak powstał choćby SKOK.
– Tak, bo przecież widzimy, że wielcy przedsiębiorcy trzymają miliardy na kontach i nie inwestują. Może się boją, trzymają na czarną godzinę. Tu jest rola rządu, by tworzyć ulgi, zachęty inwestycyjne, ale na powstawanie zdrowych, a nie śmieciowych miejsc pracy. W konstytucji jest zapisana społeczna gospodarka rynkowa, tylko teraz społecznej jest 1 proc. a rynkowej 99 proc. Coraz więcej pracowników naprawdę ciężko pracuje, a na koniec miesiąca idzie do pomocy społecznej, bo im nie wystarcza na utrzymanie rodziny. Jeżeli już sądownie odbiera się dzieci rodzicom, bo w domu jest zbyt duża bieda, przekazuje się je rodzinom zastępczym i tam ładuje publiczne pieniądze, to dokąd my zmierzamy? Dlaczego wcześniej te pieniądze nie trafiają do rodziny?
– Teraz podano bulwersujące dane, że co dziesiąte dziecko w Polsce jest niedożywione.
– Ostatnio byłem na spotkaniu w Koszalińskiem, powiat Świdwin, prawie 38-proc. bezrobocie, 70 proc. bez prawa do zasiłku. Opowiadali, że przed ośrodkiem pomocy społecznej ludzie się szamoczą, by zdobyć konserwy! Do tego dochodzi! To jest, jak mówi premier, wiodące państwo Unii Europejskiej?
– Jest ogromny rozziew między propagandą rządową i sprzyjającymi PO mediami, a rzeczywistością.
– Do UE weszli już politycy i cały establishment, a czas najwyższy, by weszli zwykli Polacy.
– Podkreśla Pan, że każdy scenariusz zmierzający do odsunięcia tego rządu od władzy jest dobry. Kilka dni temu, w wyniku ogólnokrajowych protestów przeciwko cięciom wydatków i podwyżkom, ustąpił premier Bułgarii. Czy można to powtórzyć w Polsce?
– Jest to możliwe. Dlatego jako NSZZ „S” angażujemy się w budowę Platformy Oburzonych.