Po raz pierwszy około 1500 pracowników Stoczni Gdańsk nie otrzymało nawet zaliczki pensji w dniu wypłaty. Dlatego zakładowa Solidarność 10 maja weszła w spór zbiorowy z zarządem spółki. Nie wyklucza też strajku. |
– Żądamy wypłaty, potrąceń składek związkowych oraz innych dobrowolnych składek na kasy pożyczkowe, zaliczki, składki PZU, pożyczki związkowej, wydania bonów świątecznych. To jest złamanie prawa – zaznacza Karol Guzikiewicz, wiceprzewodniczący Międzyzakładowej Solidarności w Stoczni Gdańsk. Zarząd stoczni obiecał, że pensje pracownikom wypłaci w dwóch ratach 17 i 27 maja. – Jeżeli w poniedziałek nie będzie pieniędzy na naszych kontach, to w ramach sporu zbiorowego zaostrzymy protest – informuje Guzikiewicz. – Ogłosimy strajk ostrzegawczy i wyjdziemy na ulice.Kto zawinił Stocznia Gdańsk od kilku miesięcy ma problemy finansowe, ale do tej pory, wprawdzie w ratach, pracownicy otrzymywali pensje. Teraz, po raz pierwszy w dniu wypłaty, nie dostali zarobionych pieniędzy. Stoczniowa Solidarność przeznaczyła ponad 2 mln zł na pomoc dla pracowników, ale jest to pomoc doraźna i na pewno pensji nie zastąpi. Sytuacja finansowa Stoczni Gdańsk jest zła od kilku miesięcy. Właścicielem stoczni są: ukraiński koncern ISD (75 proc. udziałów) i skarb państwa poprzez Agencję Rozwoju Przemysłu (25 proc.). Guzikiewicz informuje, że o złej sytuacji stoczni zdecydowały przyczyny wewnętrzne i zewnętrzne. – My obwiniamy zarówno właściciela większościowego jak i mniejszościowego – tłumaczy Guzikiewicz, ale zaraz dodaje, że w tej chwili nie powody są ważne, ale los pracowników. – Pracownicy mają dostać pensje i to jest dla nas najważniejsze. Solidarność uważa, że główną winę ponosi kierownictwo stoczni, ale związek nie ma zamiaru domagać się zmiany dyrektora. – Rada nadzorcza i właściciele powinni ocenić, dlaczego doszło do takiej sytuacji i czy winny nie powinien być odsunięty od zarządzania – proponuje. Stocznia jeszcze produkuje statki, ale już wygasza produkcję i skupia się na produkcji konstrukcji stalowych. Straty, w ocenie Guzikiewicza, spowodowała właśnie produkcja statków. – Produkcja statków niewyposażanych powoduje ogromne straty. Gdyby kontrakty na statki były z pełnym wyposażeniem do takiej sytuacji by nie doszło. Robimy same kadłuby, im więcej ich produkujemy, tym większe mamy straty, a to jest związane ze wzrostem cen blachy. Ceny stali wzrosły w ostatnim czasie około 47 proc. i za to oczywiście zarząd nie odpowiada, ale odpowiada za organizację pracy i za to, że nie kontraktuje statków z wyposażeniem – objaśnia Guzikiewicz. Podaje przykład sąsiadującej Stoczni Północnej, która wchodzi do grupy Stocznia Remontowa. – Oni budują statki i mają zyski, bo to są statki z wyposażeniem – małe jednostki, ale wyposażane. To przynosi im zyski. Ich przykład pokazuje też, że w kryzysie można sobie poradzić w przemyśle stoczniowym – podkreśla Guzikiewicz. Zarzuca kierownictwu Stoczni Gdańsk brak wyobraźni, odpowiedniej organizacji pracy. Zamiast tego wcześniej zarząd zaproponował zwolnienie około 200 osób. – Restrukturyzacja to nie zwolnienie ludzi czy kupowanie urządzeń, które nie funkcjonują, np. zakup suwnicy, która jest niesprawna. To kwestia uruchomienia produkcji, która będzie rentowna oraz organizacja pracy, zarządzania – tłumaczy wiceszef stoczniowej Solidarności. – Jeżeli było wiadomo, że ceny na towary niskoprzetworzone tak wzrosły, to trzeba było się z tego szybciej ewakuować, a nie budować następne promy – podkreśla. Stocznia ostatnio wybudowała dwa promy z minimalnym wyposażeniem dla stoczni norweskiej. – Przedstawiciele tej stoczni powiedzieli, że gdyby te promy były zrobione za tę cenę w Norwegii, to stocznia by zbankrutowała. Teraz gdańska stocznia bankrutuje przez to, że robiła niewyposażone promy. A nawet jeśli na kadłubie ma się stratę, to zysk jest na wyposażeniu – ocenia Guzikiewicz. Upadłość Stoczni Gdańsk jest realnym zagrożeniem? – Mamy nadzieję, że skarb państwa i Ukraińcy się porozumieją, podwyższą kapitał i upadłości nie będzie – oczekuje Guzikiewicz. Mówi, że toczą się negocjacje w tej sprawie. Ale jest zaniepokojony informacją w jednej z lokalnych gazet, że Ukraińcy jakoby żądali milionów od polskiego rządu. – Trwa jakaś gra polityczna. Być może chodzi o to, by stocznię zniszczyć i pokazać, że Ukraińcom się nie powiodło – zastanawia się Guzikiewicz. Zastrzega jednak, że nie jest obrońcą ukraińskiego właściciela, bo rada nadzorcza, w której są przedstawiciele ukraińskiego i polskiego właściciela, zatwierdzała nierentowne kontrakty, które doprowadziły stocznię na skraj bankructwa. – Konstrukcje do elektrowni wiatrowych, wieże, stacje transformatorowe, platformy są dwa, trzy razy wyżej wyceniane niż konstrukcje okrętowe – ocenia Guzikiewicz i zaznacza, że już wcześniej stocznia powinna zająć się produkcją tych elementów. W jego ocenie, gdyby stocznia upadła, to najwięcej straci ukraiński właściciel, bo firma więcej wpłaciła do budżetu niż wynosi obecny jej dług. – Jeśli właściciele się porozumieją, to będzie spokój, jeśli nie, to będzie upadłość i awantura – puentuje wiceszef stoczniowej „S”. Tygodnik Solidarność Barbara Madejczyk-Krasowska |